It can’t be true
That I’m losing you
The sun cannot fall from the sky
(Ryandan – Tears of an angel)
Gdy
tracisz wszystko na czym ci zależy twoje życie przestaje mieć
jakiekolwiek znaczenie. Bo jak może być ważne, skoro nie masz już po co
żyć? Skoro wszyscy, których kochałeś w większości odeszli, a do innych
nawet nie masz jak się zbliżyć? To boli. Kiedyś blisko, a teraz tak
daleko. Ale mimo to, gdziekolwiek ukochana osoba się znajduje, nie
możesz przestać o niej myśleć. Twoje serce się rozpada, na milion małych
kawałków.
Zadajesz sobie mnóstwo pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Co
by było, gdybym postąpił inaczej? Co mogę jeszcze zrobić? Jak mam
cofnąć czas? Jak zabliźnić rany? Jak mam sobie poradzić? Czy jeszcze
cokolwiek jest w stanie mi pomóc?
Te
pytania przez długi okres zadawały sobie dwie, kochające się ponad
wszystko osoby, które rozdzielono. Którym zabrano niemalże wszystko. Ale
mieli bliskich, mieli siebie, mieli po co żyć. Jakoś musieli poradzić
sobie z całym bólem i ze wszystkimi przeciwnościami które na nich
czyhają.
Każde
z nich, chciało nawzajem odebrać sobie ból i cierpieć za drugie. To
właśnie jest miłość, kiedy szczęście drugiej osoby jest ważniejsze niż
twoje.
Scarlett
i Syriusz to dwójka ludzi, którzy pokochali się uczuciem
niezniszczalnym, to osoby, które utraciły kogoś bardzo ważnego w swoim
życiu na długi czas, a niektórych nawet na wieczność, to ludzie, którzy
stracili młodość zbyt wcześnie, którzy musieli poradzić sobie z ogromnym
bólem, którzy na swej drodze spotkali wiele przeciwności i których
dopadła najgorsza pułapka, pułapka czasu.
~~~*~~~
Grudzień 1981r.
Postać
odziana w czarną szatę, skrzętnie ukrywająca swoją tożsamość pod
szerokim kapturem naciągniętym na głowę, wpatrywała się w idealnie
czyste okno, jednego z domów, przy ulicy Privet Drive, na której
wszystkie budynki wyglądały tak samo. Płatki śniegu topiły się na jej
odzieniu, a policzki szczypały od mrozu. Przyszła tu w określonym celu i
miała zamiar go osiągnąć bez względu na cenę. Rozejrzała się wokół,
upewniając się, że na dworze nie ma żywej duszy, która mogłaby ją
przyłapać. Wyciągnęła z kieszeni szaty przedmiot przypominający z dala
zapalniczkę i kliknęła, a po chwili wygaszacz pochłonął całe światło z
przydrożnych lamp. Przygryzła policzek od środka, starając się opanować
drżenie brody.
Wsunęła dłoń do kieszeni szaty, palcami przesuwając po różdżce i
ruszyła w stronę wejścia domu z numerem cztery. Cisza, która ogarnęła
ulicę, nie została zamącona. Podchodząc pod drzwi, cicho nacisnęła
klamkę, ale widząc, że drzwi nie ustępują, wyciągnęła różdżkę i
szepnęła Alohomora. Zamek szczęknął, a Scarlett odetchnęła z ulgą
i już miała wchodzić do środka, gdy usłyszała kroki. Osoba zbliżała się
w jej stronę, swoim charakterystycznym krokiem, a jej szata szeleściła
na wietrze.
Pierwszą jej myślą był Dumbledore. Na to nazwisko poczuła nagły
przypływ sprzecznych uczuć. Szanowała zaprzyjaźnionego dyrektora, ale
nadal nie wybaczyła mu tego, że rok temu, zamiast oddać jej chrześniaka
pod jej opiekę, oddał go najgorszym mugolom na świecie. To nie było tak,
że nie walczyła. Była gotowa unieść różdżkę i wymierzyć nią w
największego czarodzieja, jakiego znała.
Była wtedy tak bardzo zdesperowana, że mogła zrobić wszystko. Jednego
dnia straciła ukochanego, brata, przyjaciół… Nie mogła pozwolić by
odebrano jej jeszcze chrześniaka. Nie mogła pozwolić, by był skazany na
życie wśród tak parszywych ludzi.
Ale przeciw dobru Harry’ego już nie mogła stanąć. Jego szczęście i
bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze. A jego życie nie mogło być
spokojne przy boku zdesperowanej po swoich stratach matce chrzestnej
poszukiwanej przez śmierciożerców, którzy cudem uniknęli Azkabanu i
chcieli ją złapać, po tym co robiła, działając w Zakonie. Jednak
ukrywając się wytrzymała niewiele ponad miesiąc. Gdy była już pewna, że
ma zapewnione bezpieczne życie w Dolinie Godryka postanowiła wrócić, a
jej pierwszą czynnością było przyjście pod drzwi Dursleyów.
Wytężyła wzrok i zauważyła zarys męskiej sylwetki. Gdy mężczyzna
podszedł do niej bliżej, zdała sobie sprawę kto przed nią stoi. Jego
włosy sięgały prawie że ramion, były czarne i przetłuszczone jak zawsze,
a cera wciąż pozostawała ziemista. Spoglądał na nią swoimi ciemnymi
oczami zaciskając usta.
- Dumbledore wiedział, że wrócisz tu wcześniej niż by chciał – jego spojrzenie ciskało gromy.
-
Więc teraz jesteś jego chłopcem na posyłki? Bardzo mi przykro, że przy
takiej okazji nie zaszczycił mnie swoją obecnością – prychnęła
rozjuszona. – Cóż, fascynujące, że on zawsze o wszystkim wie.
-
I to mówi jego ulubiona uczennica? – uniósł brew z pogardą. – Jonson, z
czasem stajesz się coraz bardziej buntownicza, myślałem, że okres
dojrzewania masz już za sobą, ale widocznie kobiety nigdy nie dorastają –
uniósł kącik ust ironicznie, a Scarlett przewróciła oczami. – Chłopiec
na posyłki brzmi tak…. Nieelegancko, czyż nie? Myślałem, że twoja
szanowna babka Potter zdążyła nauczyć cię manier. Pewnie przewraca się w
grobie, bo ani jej wnuczka, ani jej tępy wnuk nie chłonęli należycie
ich nauk.
-
Jeszcze słowo, Snape, a twój nos, stanie się jeszcze bardziej krzywy i
garbaty niż jest, a tego byśmy nie chcieli, zważywszy na to, że jego
obecny stan także nie należy do najlepszych – zaciska usta. – Tępym to
ty możesz nazywać siebie. Mistrz eliksirów wciąż nie potrafi wymyślić
czegoś na ten łój? – kręci głową, cmokając z niedowierzaniem i uśmiecha
się z satysfakcją widząc minę Snape’a.
-
Nie pozwalaj sobie – zmrużył oczy i zacisnął dłoń na jej przegubie tak
mocno, że zapewne zostawił na nim sine ślady. Scarlett rozchyliła lekko
wagi, krzywiąc się z bólu i wyrwała rękę z jego uścisku.
- Ty także. O zmarłym mówi się dobrze, ani wcale – zacisnęła usta, drżąc lekko.
-
Cóż, według ciebie oni zapewne wciąż żyją, czyż nie? I co, znalazłaś
sposób na wskrzeszenie umarlaka? A może na stworzenie inferiusa, to
byłby zaiste niesamowity pomysł – mówił swoim spokojnym, głębokim
głosem, choć tak naprawdę wszystko się w nim gotowało.
-
Zejdź mi z drogi, nie mam ochoty na te jakże inteligentne, nie wnoszące
nic do mojego życia dyskusję, zabierającą mój czas – spiorunowała go
spojrzeniem. – Jeżeli Dumbledore kazał ci w takiej sytuacji stanąć ze
mną do walki – bardzo proszę. Chyba pamiętasz, że podczas pojedynków
byłam prawie że doskonała, tak skromnie mówiąc, więc pomyśl co mogę
zrobić z tobą po intensywnym roku ćwiczeń – zagryzła wargę, patrząc w
jego oczy z zawzięciem.
-
Zapominasz, że ja także miałem wiele czasu, na przećwiczenie wielu
zaklęć pojedynkowych. Szala odwróciła się na moją korzyść , to że wtedy
mnie pokonałaś, nie znaczy, że tym razem będzie tak samo, wręcz
przeciwnie. Nie radziłbym próbować – splótł palce swoich dłoni ze sobą,
patrząc na zdenerwowaną kobietę z góry.
Scarlett ściągnęła z głowy kaptur, pozwalając swoim związanym w długi,
koński ogon, blond lokom, muskać jej zaczerwienione od mrozu policzki.
-
Cóż, w każdej chwili możemy się przekonać nad racją naszych słów, nie
stanowi to dla mnie problemu, ale tymczasem pozwól mi zrobić to po co
przyszłam – ruszyła w kierunku drzwi, jednak Severus zatrzymał ją,
syknęła.
-
Czy naprawdę dwudziestodwuletnia kobieta byłaby gotowa wziąć na siebie
taką odpowiedzialność? Zwłaszcza tak… rozchwiania – zmierzył ją
wzrokiem. – Co zamierzasz zrobić? Porwać dzieciaka? Widzę, że przez ten
czas gdy się ukrywałaś, nabyłaś kilka cech śmierciożerców. Nawet sarkazm
się ciebie trzyma. Może Avery już zdążył cię dopaść, co? – przeczył ją
spojrzeniem na wskroś. – Wiesz, że czeka cię tutaj sporo przeszkód, a
mimo to stoisz przede mną, taka krucha i bezbronna – pokręcił głową z
politowaniem.
-
Sprawdź mnie jeżeli chcesz, Snape. Avery mnie nie dopadł, to przed nim
się ukrywałam. Kogo nazywasz rozchwianym? Twój były, a może nie,
przyjaciel, wciąż stara się mnie złapać, przez tak błahy powód. Rosier
nie żyje, nie ja go zabiłam, a z tego co wiem dla niego nie był jakiś
specjalnie bliski – prycha. – No tak, jego żonka pewnie przeżyła tą
stratę tak samo jak ja stratę Jamesa. Czy widzisz, bym była gotowa
rzucić w ciebie Avadą, tylko dlatego, że byłeś pod władzą tego
pieprzonego potwora? – przełyka ślinę z trudem. – Widzisz? Widocznie
mnie nie złapał, zresztą powinieneś coś o tym wiedzieć. Nie dzielicie
się ze sobą swoimi sukcesami? – prychnęła. – Ojej, jaka szkoda, że wasze
relacje uległy tak znacznemu oziębieniu – uśmiecha się z ironią. – Ale
cóż, twój wybór – rozkłada bezradnie ręce. – Ależ Severusie, przecież
zawsze mogę liczyć na ciebie, prawda? – unosi brew, spoglądając mu w
oczy,
-
Czy Scarlett Jonson właśnie mówi mi, że powinienem pozostać
Śmieriożercą, by nie stracić „przyjaciela”? – zakreślił cudzysłów w
powietrzu, swoimi długimi palcami, unosząc brwi i kręcąc głową z
niedowierzaniem.- Ostatnie wydarzenia, chyba naprawdę namieszały ci
głowie. Obawiam się, że nie będę mógł ci nawet pozwolić wejść do tego
domu – wzdycha z udawanym smutkiem. – Och, bez dwóch zdań, będę na każde
twoje zawołanie, przecież mnie znasz.
-
Namieszały w głowie? Powiedzmy, że zmieniły mnie na lepsze. Więc c0
zrobisz w takim wypadku? – unosi brew pytająco, dyskretnie wsuwając dłoń
do kieszeni szaty i zaciskając palce na różdżce, którą ówcześnie
schowała. – Niektóre wydarzenia zmieniają człowieka bezpowrotnie, a to
były jedne z tych, które sprawiają, że człowiek już na zawsze zaczyna
patrzeć na wszystko inaczej, a jego postępowanie zaczyna różnić się
wręcz diametralnie od wcześniejszego zachowania – dostała słowotoku,
wpatrując się w niego, a Severus zacisnął zbielałe wargi ze
zdenerwowania. – Więc zdaje mi się, że powinieneś wiedzieć, że teraz
jestem jeszcze bardziej zawzięta i uparta w dążeniu do celu –
uśmiechnęła się chytrze, szybko wyciągnęła różdżkę z kieszeni i nim jej
rozmówca, zdążył zareagować, wypowiedziała zaklęcie. – Petryficus totalus.
Snape
padł jak długi u jej stóp z otwartymi szeroko, czarnymi bez dna oczyma i
lekko rozchylonymi, zsiniałymi wargami. Ta rozmowa była doskonałym
sposobem na odwrócenie jego uwagi. Będąc w takiej pozycji, nie stwarzał
zagrożenia przez najbliższe minuty, więc kobieta postanowiła nie tracić
czasu. Szybkim krokiem weszła do ogarniętego ciemnością pomieszczenia,
rozglądając się po nim uważnie. Był późny, zimowy wieczór, a gdy
znalazła się w domu, fala ciepła uderzyła ją tak, że zaczerwienione
policzki zaczęły ją piec.
Najciszej jak potrafiła ruszyła w kierunku schodów, wyciągając różdżkę
przed siebie i zaciskając na niej lekko zsiniałe palce. Serce uderzało o
jej klatkę piersiową jak młot. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że
postanowiła wrócić do Wielkiej Brytanii. Nawet jej rodzice, stale
utrzymujący z nią kontakt, który mieli kilka okazji by odwiedzić ją w
Bułgarii. Po jej głowie wciąż krążyło pytanie: Skąd u licha Snape
wiedział, że się tu pojawi? Nawet Dumbledore, nie ważne jak potężny by
był, nie mógł czytać jej w myślach na odległość, zwłaszcza, że tajniki
oklumencji nie były jej obce.
Wchodząc
po schodach, wciąż trapiła się niedawnym spotkaniem, ze szkolnym
znajomym. Może nie wiedział, że się tu pojawi? Na pewno zdawał sobie
sprawę, że to się stanie prędzej czy później, zresztą jak każdy, ale
czemu akurat dziś, stanął przed drzwiami tego konkretnego domu przy
ulicy Privet Drive? Miała wrażenie, że nie zbyt prędko przyjdzie jej
poznać odpowiedź na to pytanie.
Stojąc
na środku korytarza, oświeciła ścianę naprzeciwko i zmrużyła oczy,
spoglądając na rząd identycznych, białych drzwi z okrągłymi, pozłacanymi
klamkami i wywróciła oczami. Dursleyowie lubili uchodzić za lepszych
niż byli i wcale nie stwierdzała tego po wystroju ich domu, wiedziała to
od dawna. Widząc, że w pierwsze drzwi wstawiona jest szyba w górnej
części, uznała, że za wejściem, znajduje się toaleta, więc podeszła do
następnych i nacisnęła klamkę. Z zawodem spojrzała na rozwalone na
środku zabawki i skrzywiła się, po czym sprawdziła kolejne
pomieszczenia.
W
przedostatnim znajdował się pokój syna Dursleyów. Myśląc, że może
umieścili chłopców w tym samym pomieszczeniu weszła do środka najciszej
jak potrafiła, obrzucając spojrzeniem łóżeczko w którym spał pulchny,
około roczny chłopiec wierzgający nogami przez sen. Upewniając się, że
nie ma tu Harry’ego z zawodem przeszła do ostatniego pomieszczenia, ale
gdy ledwo uchyliła drzwi dobiegł ją odgłos, głośnego chrapania.
Skrzywiła się i natychmiast zamknęła drzwi, po czym zdezorientowana
przetarła wolną dłonią zmęczoną twarz i rozejrzała się w poszukiwaniu
kolejnego wejścia na piętrze którego nie znalazła.
Zrezygnowana,
ale też zaniepokojona zeszła po schodach z powrotem na dół, zaglądając
do dużego salony, który miał wyjść elegancki, acz w końcowym efekcie
wyglądał jak babciny. Tu także nie znalazła chłopca, a jej niepokój rósł
z każdą mijającą sekundą. Już kierowała się w stronę wyjścia, planując
jak dostać się do dyrektora Hogwartu, chcąc otrzymać jakieś wyjaśnienia,
gdy nagle usłyszała dziecięce kwilenie.
Stanęła
jak wryta, zdając sobie sprawę, że nie pochodzi ono z góry i na pewno
nie od małego Dursleya. Modląc się w duchu by Petunia nie wstała i nie
przyłapała jej, zaczęła kierować się za dźwiękiem, na końcu przystając
przy komórce pod schodami. Przełknęła ślinę z trudem, spoglądając w
stronę schodów i drzwi wejściowych, upewniając się, że nikt jej nie
przeszkodzi odblokowała drzwiczki i otworzyła je.
Pierwsze co zauważyła do ciemna, stara kołyska, spróchniała w pewnych
miejscach u dołu, wciśnięta między półki. Widząc drobnego, maleńkiego
chłopca z kępką ciemnych włosów drży mimowolnie, a na jej skórze pojawia
się gęsia skórka. Widząc jak wierzga maleńkimi rączkami i kwili cicho,
podchodzi do niego na nogach miękkich jak z waty, bierze go na ręce i
tuli w swoich ramionach delikatnie, przypatrując mu się jak
zahipnotyzowana i kołysząc go uspokajająco. Jej ciałem wstrząsa
pojedynczy szloch, a w oczach mimo jej woli, pojawiają się łzy. Mimo to
uśmiecha się z czułością do chłopca, który czując ciepło ciała stopniowo
się uspokaja i całuje go w czółko z czułością, czując jak wraz z tym
gestem wszystko do niej powraca.
Nie
zwlekając zbyt długo zaczyna ubierać go w najcieplejsze ubrania jakie
znalazła w szufladzie połączoną z kołyską, spakowała do swojej
przerzuconej przez ramię, dużej torby kilka jego najważniejszych rzeczy,
bez których nie będzie mógł się obyć przez najbliższy czas, przez cały
czas mówiąc coś do niego pieszczotliwie i uśmiechając się do niego, w
środku czując się, jakby jej serce rosło coraz bardziej z każdą minutą.
Przełknęła ślinę, mając wrażenie, jakby była goniona przez czas.
Zresztą nie po raz pierwszy. Bała się tylko, że tym razem dotrze do
granicy czasu i nie zdoła przed nim uciec. Poprawiła torbę tak by nie
spadła i tuląc w ramionach chłopca ubranego w ciepły kombinezon. Wyszła
szybko z komórki, dziękują jakiejkolwiek sile wyższej za to, że chłopiec
jest tak spokojny i że wszystko jak dotąd odbywa się według jej planu.
Wychodząc przez drzwi, najciszej jak potrafiła, nie przewidziała, że
Severus Snape, o którym nawiasem mówiąc k0mpletnie zapomniała, gdy tylko
zobaczyła swojego chrześniaka, będzie jej wyczekiwał. Przełknęła ślinę,
wtulając drobne ciało chłopca w siebie delikatnie.
-
Naprawdę miałaś zamiar uprowadzić dziecko? Proszę, proszę, zeszłaś na
psy – uśmiechnął się cyniczne. – Ups, wybacz. Już dawno to zrobiłaś, w
końcu taką partię jak Black nie można zaliczyć do najlepszych. Nigdy nie
było można, a co dopiero po tym haniebnym czynie jakiego się dopuścił –
zacisnął usta w wąską kreskę, jak zwykł to robić, zwracając się do
swoich uczniów.
-
Nie jestem twoją krnąbrną uczennicą, byś udzielał mi swoich jakże
pouczających nauk, Severusie – jej spojrzenie ciskało gromy. – Ani moim
ojcem byś miał czelność wtrącać się w moje sprawy prywatne. Syriusz jest
dobrym człowiekiem, nie pokochałabym go tak bardzo, gdyby tak nie było –
jej broda zadrżała. – I uprzejmie cię proszę o to, być nie wyrażał się
źle o żadnym z moich przyjaciół – zacisnęła usta. – Zresztą nie sądzę by
ta dyskusja była konieczna – wzięła głęboki oddech i czując jak
maleńkie ciałko porusza się w jej ramionach niespokojnie, zaczęła je
tulić z czułością, kołysząc bardzo delikatnie. – Zejdź mi z drogi –
ruszyła przed siebie, ale jak na zawołanie, ponownie wyrosła przed nią
znacznie wyższa od niej, czarna postać.
-
Chyba nie zamierzasz zabrać dziecka, bez powiadomienia o tym prawnych
opiekunów – każde słowo wymówił cicho i dokładnie, jakby były na wagę
złota. – Zostawię im wiadomość, zapewniam cię, że nie będą poruszać
nieba i ziemi, aby znaleźć młodego Pottera. Scarlett rozchyliła lekko
wargi zszokowana, nie wiedząc co ma powiedzieć, a jej rozmówca uniósł
brwi, wpatrując się w nią.
- Nie zamierzałeś mnie zatrzymać? Dumbledore’owi się to raczej nie spodoba.
-
W tym momencie nie obchodzi mnie co powie Albus. Nie działam na jego
zlecenie, ale lepiej będzie, jeżeli znikniesz nim się tu pojawi.
Dursleyowie chcąc nie chcąc muszą go o tym powiadomić – widząc
niedowierzające spojrzenie kobiety zdenerwował się i westchnął ciężko. –
No już! – podniósł głos, ale mimo to Scarlett w tym momencie miała
ochotę wycałować go z radości.
-
Dziękuję ci, Severusie – spojrzała na niego łagodnie i tuląc Harry’ego w
swoich ramionach, odeszła w takie miejsce, by nikt jej nie widział.
Zanim się teleportowała, dotknęła z czułością swojego dużego, ciążowego
brzucha, skrytego pod płowymi szatami, czując jak ściska jej się serce.
~~~*~~
Na
małej, skalistej wyspie położonej na środku Morza Śródziemnego, nigdy
specjalnie nie zagościło szczęście. Odór cierpienia unosił się w
powietrzu, sprawiając, że ludzie uwięzieni w wysokiej, ogromnej wieży
odchodzili od zmysłów.
Wszystko
było sprawką dementorów, potworów pilnujących ów wieży, zwanej
Azkabanem, do której wysyłano najgorszych złoczyńców świata czarodziei,
odbierając im prawo do używania magii, czyli cząstkę ich samych.
Dementorzy
zobowiązani byli przez Ministerstwo Magii pilnować więźniów, ale robili
coś ponad to. Potrafili ukraść innym szczęście, wszystkie dobre
wspomnienia i chwile jakie mieli, a będąc w więzieniu, takie rzeczy były
wręcz niezbędne.
W
jednej z brudnych, ciasnych cel, w którym wstawione były kraty wciąż
chodził jeden mężczyzna, mimo że większość ludzi już dawno zapadła w
sen, jeżeli tylko ich stan im na to pozwolił. Miał czarne, brudne włosy
za ramiona i stare, obszarpane ubranie w pasy.
Syriusz
Black cierpiał. Cierpiał tak jak nigdy dotąd. Ten rok był najgorszym
rokiem w jego życiu, choć myślał, że jego najgorsze lata już dawno
minęły, podczas mieszkania w domu na Grimmlaud Place. Stracił wszystko,
był tylko wrakiem. Ból rozsadzał go od środka. Lily, James, Remus, Harry… Scarlett. Coś
w nim drgnęło, zresztą nie po raz pierwszy. Jego ciałem wstrząsnął
szloch. Nie tylko stracił swoich najbliższych, ale wiedział też co ich
czeka oraz co czeka jego, gdy w końcu uda mu się wyjść na wolność, choć
zdarzały się dni, gdy tracił na to nadzieję. Mimo to wolał stawić czoła
przeznaczeniu, niż pozostać gdzieś w otchłani Azkabanu.
Szybko
starł łzę z policzka. Wstydził się płakać, nawet samotnie, ale już nie
wytrzymywał, czując jak coś zabija go od środka. Jak jego wnętrzności
stają się martwe, aż w końcu on sam stanie się tylko nic niewartą
padliną. Wierzył, że życie bez miłości nie jest życiem, jak więc miał
żyć, gdy odebrano mu wszystko co kochał? Wiedział, że wszystko byłoby
inne, gdyby przy nim była ona.
Podchodząc
do ściany, uderzył w nią pięścią z całych sił tak, że zdarł sobie skórę
z kostek a na je dłoni pojawiła się krew. Oparł się czołem o zimny mur,
drżąc od bólu, wypełniającego go od środka i czując piekącą dłoń.
Syriusz nie zdawał sobie sprawy ze wszystkiego co się dzieje oraz co
jeszcze go czeka. Gdyby tylko wiedział jak mroczna jest przyszłość pobyt
tutaj znosiłby o wiele gorzej, chcąc za wszelką cenę ruszyć bliskim na
ratunek, zanim zacznie się najgorsze.
~~~*~~~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz