sobota, 2 września 2017

Rozdział 1: Uciekinier z Azkabanu

czerwiec 1981r.
Nie była kobietą, która łatwo pozwała na złamanie sobie serca. Często starała się otoczyć je murem, ale tym razem było inaczej. Czuła się jak ofiara, gdy widziała jak odchodził. Nie pozwoliła, by zobaczył jej łez, nie tym razem. Od samego początku wiedziała, jak bardzo lubił kobiety. Były dla niego niczym trofea, w tej kategorii miał się czym chwalić. Mimo tego, oddała mu serce, choć bała się to zrobić. Jednak zaufała mu. Był przede wszystkim jej przyjacielem, mogła przyjść do niego ze wszystkim. Z czasem się w sobie zakochali i przeżyła z nim najpiękniejsze lata swojego życia, jednak to co wczoraj zobaczyła jej serce. Obyło się bez tłumaczeń, ponieważ nie chciała go słuchać, wystarczyło jej to, że czuła się jakby żyła w kłamstwie. Zabrał swoje rzeczy i odszedł, zgadywała, że poszedł do ich najbliższych przyjaciół, więc od tamtego czasu nie postawiła tam nogi. Ale wiedziała, że to nastąpi. Zbyt bardzo tęskniła, nawet za nim, choć przed oczami wciąż miała jego obraz całującego Cassandrę Rosier, od niedawna Avery.
Kątem oka widziała Śmierciożerców wymachującymi różdżkami, niczym najostrzejszym orężem. Członkowie Zakonu bez wątpienia dotrzymywali im kroku. Zaklęcia wręcz latały wokół jej głowy, lecz ona nie zwracała na nie uwagi. Zaciskała smukłe palce na różdżce co jakiś czas tylko szepcząc Protego. Biegła najszybciej jak mogła przez pole bitwy. Jej celem było dotarcie do stóp lasu. Widziała Greybacka. Klęczał nad młodą dziewczyną wysysając z niej krew. Na ten widok serce Scarlett podskoczyło do gardła. Mieszkała w dormitorium z dziewczyną, którą zabił wilkołak, prawdopodobnie ten sam, którego teraz miała przed oczami. Gdzieś z oddali dobiegały ją głosy Jamesa i Lily, którzy krzyczeli by zawracała, by nie odwracała się do wroga plecami, że jest za późno by pomóc dziewczynie. Nie słuchała. Taka była. Gotowa poświęcić swoje życie, dla życia kogoś innego, co było częstą zmorą jej bliskich. W końcu trwała wojna, ludzie umierali przy każdej okazji.
Wreszcie znalazła się przy oprawcy młodej dziewczyny. Jej serce biło zbyt szybko, krew wrzała w jej żyłach. Wilkołak uniósł głowę, a do nozdrzy młodej kobiety dotarł zapach, będący mieszaniną brudu, potu i krwi, który przyprawiał ją o mdłości. Z kącika ust potwora ciurkiem spływała krew. Na widok Scarlett uśmiechnął się ironicznie i niemal natychmiast wstał z ziemi, wyciągając przed siebie żółte szpony, gotów zranić kobietę, która jednak działa szybciej. Wyciągnęła różdżkę, która zdawała się żyć własnym życiem. Scarlett nie myślała nad tym co robi. Zaczęła rzucać każde zaklęcie, które znała i które mogły zranić mężczyznę, ze łzami  oczach i wypiekami na policzkach. Nim się spostrzegła w kierunku Fenrira pomknęło czerwone światło.
Z początku zdawał opierać się Cruciatusowi, lecz po chwili jego kręgosłup wygiął się w drugą stronę, a ciałem wstrząsnęły dreszcze. Słyszała za plecami, że ktoś biegnie. Znała dźwięk tych kroków i głos, który do niej szeptał tak doskonale, że nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że to James. Jego życie nie mogło być ceną jej wyskoku. Nie mogła ryzykować kolejną, bolesną stratą. Była gotowa zabić Greybecka, odebrać mu życie i wszystkie jego wspomnienia, spoglądając na ostatnie iskry w jego oczach. Nim to zrobiła, dosłownie straciła grunt pod nogami.
Z pola bitwy przeniosła się do lasu, w miejsce gdzie doskonalę było widać całą sytuację. Była zdezorientowana, wiedziała jedynie, że ktoś teleportował ją z tamtego miejsca. Nie ważne było kto, nawet się nie odwracała, aby sprawdzić co jej grozi. Pierwszą jej czynnością  było spetryfikowanie wilkołaka, który zdawał się być coraz bliżej Jamesa. Chłopak był zdezorientowany, rozglądał się za swoją siostrą cioteczną, gotów w każdej chwili rzucić się jej na ratunek.
Scarlett zacisnęła dłoń na złotym wisiorku w kształcie serca i przełykając ślinę, wyszeptała:
- Wszystko jest dobrze, Jim. Zaatakuję ich z ukrycia, będziecie mieli większe szanse, musiałam się teleportować, inaczej mogło się to skończyć źle dla nas obu – przygryzła wargę. – Nie martw się o mnie, tylko o siebie. Ja mam wszystko pod kontrolą, a Lily i Harry czekają na ciebie w domu. Idź – ostatnie słowo wypowiedziała z naciskiem. Widziała nieobecny wzrok Jamesa, który skinął głową i ruszył biegiem z różdżką w ręku, rozbrajając po drodze niemal wszystkich napotkanych Śmierciożerców.
Chłopak zniknął w tłumie członków Zakonu Feniksa, a dziewczyna wyciągnęła różdżkę i z ukrycia rozbrajała i petryfikowała wrogich czarodziejów, trzymając się linii lasu i widząc jak sztywne ciała opadają na zżółkłą trawę. Robiła tak dopóki ktoś nie zacisnął chłodnej dłoni na jej ramieniu. Ze świstem wciągnęła powietrze przez zęby i mocno chwyciła różdżkę w palce, odwracając się gwałtownie ku intruzowi.
Gdy spostrzegła ponure oblicze Severusa Snape’a o ziemistej cerze, czarnych, chłodnych oczach jej serce stanęło na moment, jednak niemal natychmiast wbiła różdżkę pod szczękę mężczyzny.
- Jeżeli tylko wyciągniesz różdżkę, uwierz mi, że nie zawaham się zadać ci bólu – czując jak jej broda drży, zacisnęła zęby.
- Gdybyś była bardziej rozsądna zrobiłabyś to bez ostrzeżenia mnie – mina Scarlett zrzedła na te słowa. Nie wiedziała czemu, zawsze miała do Severusa pewien… sentyment. Sama nie wiedziała co to jest, ale podejrzewała, że bierze się to z powodów tego jakie rzeczy spotykały mężczyznę w latach szkolnych przez jej najbliższych, a ona nie zawsze stawała w jego obronie.
- Ale to zrobiłam. Lepiej z niego rozsądnie skorzystaj, Snape. Od naszego ostatniego pojedynku udoskonaliłam swoje zdolności, choć mogę rzec, że na ostatnim roku także dotrzymywałam ci kroku – wykorzystując całe swoje siły pchnęła Śmierciożercę na najbliższe drzewo i uniemożliwiła mu ucieczkę, jedną dłonią zgiętą w łokciu przyciskając jego szyję, a drugą, wciąż wbijając mu różdżkę w gardło. – Czego chcesz? – wysyczała.
- No proszę, Jonson, zawsze się zastanawiałem, czy pasowałabyś na Ślizgonkę – gdy mężczyzna poczuł mocniejszy ucisk zacisnął oczy, które niemal natychmiast otworzył. Oczywiście, mógłby wyciągnąć swoją różdżkę, którą niedawno schował w kieszeń szat, lecz kobieta blokowała mu do nich dostęp. Mógł ją od siebie odsunąć, choć co prawda miała zadziwiająco dużo siły, był niemal pewien, że miał jej więcej. Jednak nie zrobił tego. Nie chciał się z nią pojedynkować, nie po to ją tu teleportował. – Widziałem w jaki sposób patrzysz na Greybecka – spojrzał jej głęboko w oczy.
– Tak samo patrzyłem, na pierwszą osobę, którą zabiłem. Jeżeli odbierzesz komuś życie, nie będzie odwrotu. Twoje serce będzie czernieć, nie zawahasz się, by zrobić to drugi raz, a potem już może nie być odwrotu. Mało komu udaje się zejść z tej drogi – zauważył w kobiecie jakiś nikły ślad łagodności, który pamiętał z czasów, gdy była tylko nastolatką. Ta jej ciągła chęć pomagania wszystkim bywała irytująca, ale to była ona. Nie kobieta, która teraz stała przed nim.
- On odebrał tysiące niewinnych żyć, ranił nawet dzieci, niczemu niewinne istnienia – zaszklonymi oczami spojrzała na Severusa. – Zresztą co cię to obchodzi? Nie powinieneś być na polu bitwy, jako prawda ręka Voldemorta? – gdy wypowiedziała jego imię, mężczyzna zacisnął zęby, a Scarlett pokręciła głową.
- Dostałaś pazura, Jonson. Niczym prawdziwa lwica. Niegdyś byłaś taka niewinna. Zresztą jak widzisz, Czarnego Pana tu nie ma, niecierpliwie oczekuje twojej wizyty – na twarzy kobiety pojawiło się przerażenie.
- Powiedz swojemu Czarnemu Panu, że rozpatrzyłam jego zaproszenie i stwierdziłam, że może się pieprzyć. Nie boję się tego, że może odebrać mi życie. I tak w końcu je stracę. Nie boję się tortur. Znam gorszy ból, niż ten, który on może mi sprawić – po chwili poczuła jak Severus zaciska dłonie na jej biodrach i odsuwa ją od siebie. Potarła bolące miejsce. – Sukinsyn.
- Miło, że tak o mnie sądzisz, najdroższa – dotknął delikatnie jej policzka, uśmiechając się ironicznie. – Chcę ci tylko przekazać najserdeczniejsze pozdrowienia od Czarnego Pana. Zapewnia cię, że potraktuje cię zgodnie z zasadami gościnności, dostaniesz wszystko czego chcesz.
- Chcę, żeby ten bydlak smażył się piekle.
- Cóż, wszystko oprócz tego. No i może paru innych rzeczy – na jego twarzy wciąż kwitł jego firmowy, złośliwy uśmiech. Scarlett słysząc odgłosy walki, wzdrygnęła się i rwała się do ucieczki, jednak przeszkodził jej w tym mocny uścisk Snape’a.
- Jeszcze nie, kochana. Chcę mieć pewność, że nikogo nie zabijesz. Nawet jeżeli będziesz widzieć, jak ktoś stoi nad twoimi bliskimi, wysłuchując ich ostatnich tchnień. Wiem, że wtedy zrobiłabyś to bez zastanowienia. Ale musisz mi obiecać – wyszeptał cicho, patrząc jej w oczy, a gdy odwróciła twarz chwycił ją z podbródek, uniemożliwiając jej spoglądanie na coś innego niż jego twarz. – Nie możesz zatracić siebie i tego kim jesteś, bo wtedy będziesz już nikim – wypowiedział powoli każde słowo.
To co powiedział, trafiło prosto do jej serca, ale starała się nie dać tego bo sobie poznać. Przełknęła ślinę, a on wciąż nie pozwalał odwracać jej wzroku, mimo, że sam patrzył w jakiś punkt ponad jej głową, kobieta bowiem sięgała mu niemal do ramienia.
- Nie wiem co to ma za znaczenie, skoro Voldemort chce zrobić ze mnie pieprzonego śmierciożercę. A ja nie chcę taka być – Severus uśmiechnął się, miał swoją odpowiedź.
- Język Jonson, stałaś się wulgarna – gdy to powiedział, wpił się w pełne usta kobiety, które pozostawały nieruchome. Przejechał językiem po jej wargach, po czym wsunął go głębiej, Scarlett stała jakby była spetryfikowana, a gdy się poruszyła, zasiała w Severusie ziarnko niepewności, jakoby miała odwzajemnić pocałunek. Ta jednak ugryzła go z całych sił w język, tak, że poczuł krew w ustach.
Odsunął się i zaklął szpetnie przy okazji dostając w gratisie trochę zbyt silnego prawego sierpowego. Złapał się za szczękę rozzłoszczony, lecz po chwili się otrząsnął.
- Jak śmiesz? Co ty sobie wyobrażałeś, wiesz przecież, że… - niemalże krzyczała oburzona, uważając by nikt ich nie usłyszał.
- Black? – uśmiechnął się drwiąco. – Cóż, on raczej nie będzie miał nic przeciwko.
- O czym ty…. – zmarszczyła brwi i odwróciła się wstrzymując oddech. Niemiałby nic przeciwko, gdyby coś mu się stało. Gdyby był nieprzytomny, gdyby… Nie, nawet nie chciała o tym myśleć. Nie umiałaby poradzić sobie po jego stracie. Była zbyt słaba bez niego. Powoli odwróciła się. Musiała mieć pewność, w jej głowie pojawiały się najczarniejsze, krwawe scenariusze. Spomiędzy drzew jednak, nieopodal pola walki ujrzała swojego chłopaka. Nie był on jednak sam.
Cassandra Avery stała przed nim, całując jego usta zachłannie. Jej dłonie spoczywały na jego barkach, a jego ręka spoczywała na dość dużym już brzuchu dziewczyny. Scarlett poczuła jakby coś w niej pękło, miała ochotę krzyczeć, na moment zapomniała o oddychaniu, Severus stanął za nią i wyszeptał jej do ucha:
- Teraz wiesz, czemu Avery chce dopaść ciebie. Chce uczynić Syriuszowi to samo, co on uczynił jemu. Odebrał mu kobietę, spłodził z nią dziecko, które miało być jego potomkiem. Chociaż… Nie to samo. Coś znacznie gorszego. Jednak nic nikomu nie zrobisz. Jesteś na tyle zdolna by to uczynić, ale jednocześnie zbyt dobra. Pamiętaj, masz zachować siebie – gdy to powiedział Scarlett pędem ruszyła ku polu walki, widząc jeszcze jak Cassie znika z cichym pyknięciem, a Syriusz potrząsa głową i z różdżką w ręku, kroczy wśród resztek śmierciożerców gotowych do pojedynku, jakby nic się nie stało.
Kobieta obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem, czego mężczyzna nie mógł zauważyć. Poczuła się głęboko zraniona, co tylko dodało jej sił do walki, postanowiła je więc wykorzystać. W ostateczności Zakon rozgromił wrogów.
Severus wciąż stał przy linii lasu spoglądając na oddalającą się kobietę i oddychając głęboko. Scarlett musiała zachować czyste serce, nie było innego wyjścia. Tylko on i Dumbledore wiedzieli co się z tym wiąże. Snape nie mógł zawieść. Wiedział też, że Cassandra pojawiła się tu, rzuciła Imperiusa na Blacka, zrobiła swoje i zniknęła. Avery byłby dumny ze swojej żony. W końcu musieli sprawić, by Jonson ogarnął mrok, na szczęście wiedział o wszystkim i nie zamierzał do tego dopuścić.
Gdy pomyślała o tym wszystkim zebrało jej się na mdłości. Pognała szybko ku łazience, mijając kąty domu, który dzieliła z Syriuszem. Dotarłszy do pomieszczenia zamknęła się i spędziła tam sporo czasu. W jej ustach pozostał niesmak. Postanowiła, że pójdzie się czegoś napić.
Zeszła do kuchni i nalała sobie wody do szklanki. Upiła kilka łyków, a w oczy rzucił jej się kalendarz. Zamarła. Była pewna, że zjadła coś nieświeżego, a wspomnienia jeszcze to pogłębiły. Czasami tak się zdarzało. Sama myśl o czymś powodowała u niej mdłości. Patrząc jednak na dni, które minęły. Nie pamiętała kiedy ostatni raz miesiączkowała. W ostatnim czasie zwaliło się jej na głowę tak wiele. Nie zajmowała się czymś tak przyziemnym jak prowadzenie kalendarzyka. Z powrotem pobiegła po schodach do łazienki.
Otworzyła szafkę pod zlewem i wyciągnęła pudełko, w którym znajdowały się trzy testy ciążowe. Kupili je z Syriuszem jakiś rok temu, jeden zdążyła wtedy wykorzystać, okazało się, ze to fałszywy alarm.
Po jakimś czasie siedziała oparta o ścianę z podkurczonymi nogami, wpatrując się w dwie kreski na teście. Przygryzła mocno wargę. Pragnęła dziecka z całego serca, ale teraz targały nią tak sprzeczne uczucia… Wiedziała jak cierpiała Lily, myśląc o tym, że coś może stać się jej dziecku. Wojna to nie był dobry czas, zwłaszcza dla samotnej matki. Jak mogła z powrotem przyjąć Syriusza po tym, jak dowiedziała się, że inna kobieta nosiła jego dziecko? Ciężko było jej w to uwierzyć, ale widziała to na własne oczy, a Łapa nawet nie starał się tłumaczyć. Niemal natychmiast napisała list do Lilki.
Jej przyjaciółce udało się wymknąć z domu, zostawiając syna z Jamesem i ojcem chrzestnym Harry’ego. Zanim Scarlett jej o wszystkim opowiedziała, Lily opowiedziała jej o tym, że Syriusz był pod działaniem Imperiusa, a nie wytłumaczył się jej, ponieważ tak nim pokierowano. Nie mógł pisnąć słowa swojej ukochanej. Po tej rozmowie, Scarlett poczuła się, jakby szczęście powróciło do niej ze zdwojoną siłą, zwłaszcza dlatego, że była brzemienna. Poszły więc do zaprzyjaźnionej matce Scarlett uzdrowicielki.
To był czwarty miesiąc. Podobno Eva dowiedziała się, że jest w ciąży jeszcze później. Widocznie obie miały podobny organizm, choć to była bardziej sprawa tego, co działo się w życiu dziewczyny. Jednak wszystkie akcje Zakonu i nerwy, których doświadczyła sprawiły, że ciąża była zagrożona. Mogła nie donosić. Ze łzami w oczach prosiła Lily, by nikomu nie mówiła. Gdyby coś stało się dziecku, nie przeżyłaby tego. Wszystkie pytania, współczujące spojrzenia tylko pogarszałby sytuacje. Syriusz też nie mógł wiedzieć, cierpiałby i on. Powie mu pod koniec ciąży, gdy już będzie pewna i oboje będą szczęśliwi, a gdyby poszło coś nie tak, ból dopadnie tylko ją.
Po kilku dniach Syriusz wrócił do domu. Wszystko powróciło do normalności, powiedziała mu, że nie może brać udziału w akcjach Zakonu ze względu na kobiece problemy, że była u uzdrowiciela i jeśli coś by się stało, mogłaby być bezpłodna. Zrozumiał to Dumbledore i Moody, a jej ukochany starał się z całych sił, by nie zaprzątało jej to głowy i chcąc uszczęśliwiać ją w każdej chwili jej życia.
Łapa nie zdążył dowiedzieć się, że zostanie ojcem. Trzydziestego pierwszego października okazało się, że Scarlett donosi ciąże, eliksiry które brała i dbanie o siebie znacznie pomogły jej i maleństwu. Szli do Jamesa i Lily, odwiedzali ich bardzo często. Miała powiedzieć im wszystkim, pobawić się z Harrym i marząc jak to będzie, jak urodzi się dziecko jej i Syriusza. Nie zdążyła tego zrobić.
To co znaleźli w Dolinie Godryka to zimne ciała swoich przyjaciół i płaczącego Harry’ego. Mogli myśleć jedynie o bólu i szlochać. Scarlett przeniosła chłopca do domu swoich rodziców, którzy przeżyli to równie mocno. Kobieta wróciła na miejsce zdarzenia, musiała odnaleźć Syriusza. Miał on powiadomić Dumbledora o tym co się stało, lecz w Dolinie dowiedziała się, że Black jest zdrajcą i mordercą. Nie uwierzyła w żadne słowo. Wróciła do rodziców, musiała napisać do Dumbledore’a.
Jednak mężczyzna już tam był. Doskonale wiedział, że to nie prawda, mimo to stwierdził, ze nie może nic zrobić, łamiąc Scarlett serce. Poinformował ją także, że musi się ukryć, bo po schwytaniu Syriusza czyha na nią wiele niebezpieczeństw ze strony Śmierciożerców, zwłaszcza Avery’ego. Nie mogła ryzykować swojego życie, nie gdy nosiła pod sercem dziecko Łapy. To był siódmy miesiąc, nie przytyła wiele, zganiała to na kobiece problemy, więc nikt się nie domyślał. Ponad to Ministerstwo musiało myśleć, że podczas wydarzenia Scarlett nie było z Syriuszem. Mogli w tą sprawę zaplątać też ją. Jej rodzice więc obiecali opiekować się Harrym do momentu schwytania popleczników Czarnego Pana.
Dyrektor Hogwartu stwierdził jednak, że nie może na to pozwolić, że będzie to zbyt oczywiste, że dom rodziny chłopca będzie pierwszym miejscem, gdzie pozostali na wolności Śmierciożercy przybędą go szukać. Chciał umieścić go u Dursleyów, a gdy wszystko się uspokoi, Scarlett miała przejąć nad nim opiekę. Walczyła z Albusem jak lwica, do chwili, gdy jej ojciec – Robert, nie uświadomił jej, że to będzie dla Harry’ego najlepsze wyjście.
W ukryciu wytrzymała niewiele ponad miesiąc. Gdy dostała list od rodziców, że planują na dniach wziąć Harry’ego do siebie, wyprzedziła ich. Była w dziewiątym miesiącu ciąży, miała więc już duży brzuch. Miała wrażenie, że nadrabiała teraz za wszystkie te miesiące w których nie było widać nic. Ciążowy brzuszek był naprawdę spory.
Zyskała prawo do opieki nad Harrym, a kilka dni później, szóstego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku, w dniu dwudziestych pierwszych urodzin Scarlett na świat przyszedł Alexander James Black rodzony w bólach przez wiele godzin. Jego matka jednak trzymając go w ramionach była najszczęśliwsza w świecie. Gdy rozanieleni rodzice kobiety, tak szczęśliwi z posiadania wnuka, syna ich jedynej córki, przyszli razem z Harrym, Scar zdała sobie sprawę, że miała teraz dwóch synów. Jednego biologicznego, a jednego chrzestnego. Patrząc na ich dziecięce buzie oraz uśmiechy rodziców, wiedziała, że ma dla kogo żyć i dla kogo walczyć.
~~*~~
- Mój cudowny chłopcze – szepnęła Scarlett cicho, siedząc przy łóżku swojego syna. Nie wiedziała kiedy minęło te dwanaście lat. Rósł jak na drożdżach, a z roku na rok stawał się coraz bardziej podobny do swojego ojca. Jedyne co miał po matce to kolor włosów i uśmiech, nie licząc tego łobuzerskiego, który jeszcze bardziej upodobniał go do Syriusza. Pocałowała chłopca w czoło, widząc grymas na jego twarzy. Śnił mu się jakiś koszmar, a kobieta czuwała przy jego łóżku.
- Obudź się, Alex. Możemy to przerwać – pogłaskała go po policzku, szepcząc do niego. Chłopiec otworzył oczy. Były ciemne i piękne, patrząc w nie czuła się, jakby spoglądała w oczy Syriusza.
- Już – odetchnął z ulgą, chwytając ją za dłoń. – Śniła mi się wojna, zabrakło ciebie, a ja nie miałem się jak bronić…
- Nigdy mnie nie zabraknie, kochanie – uśmiechnęła się do niego z czułością. – Zawsze będę z tobą i zawsze będę cię kochać, tego możesz być pewny – rzekła z pewnością w głosie. – A teraz wypij eliksir. Musisz być wypoczęty, jutro rozpoczynasz drugą klasę. Śpij spokojnie – podała mu szklankę z odpowiednią dawką Eliksiru Słodkiego Snu.
- Dobranoc, mamo – chłopiec uśmiechnął się do niej jednym z najpiękniejszych swoich uśmiechów, niewinnym i dziecięcym, który radował serce matki.
- Dobranoc – odwzajemniła jego uśmiech z czułością i jeszcze przez chwilę siedziała przy jego łóżku, gładząc jego dłoń i obserwując jak zasypia spokojnie.
Alex starał się być dojrzały. Uważał się już za młodzieńca, choć Scarlett nadal widziała w nim chłopca. Jeszcze niedawno razem z Harrym układali klocki na dywanie w salonie, podczas gdy kobieta szykowała im najróżniejsze pyszności przygotowywała najrozmaitsze wypady. Zdarzały się jednak chwile, gdy sam jej syn uważał się za chłopca. To była jedna z nich. Zresztą wciąż dużo rozrabiał, jak to dzieciak. Psocił w Hogwarcie niemal jak Syriusz, na szczęście niewinnie. Zgasiła lampkę i uśmiechając się delikatnie wyszła z pokoju. Bez wątpienia był największym cudem jaki wydarzył się w jej życiu. Początkowo nie dawano mu szans, a przy odbieraniu porodu stwierdzono, że to cud, iż urodził się bez żadnych problemów w idealnym stanie.
Przeszła do pokoju obok, aby sprawdzić co u Harry’ego. Chłopiec spał odwrócony na drugi bok, a jego włosy sterczały tak jak niegdyś włosy Jamesa. Uśmiechnęła się delikatnie, mając ochotę podejść do syna chrzestnego i je wygładzić, wiedziała jednak jaki ma lekki sen, więc jedynie zamknęła drzwi delikatne. Poszła do swojej sypialni i położyła się w swoim łóżku. Była z siebie dumna. Obu chłopców udało jej się wychować tak, aby wiedzieli co jest w życiu najważniejsze. Obaj mieli czyste i odważne serca, dlatego też trafili do Gryfindoru. Obawiali się, że mogą być w Slytherinie, mimo zapewnień Scarlett, że i tak będzie zbyt dumna. Przyznali się, że tiara rozważała umieszczenie ich w domu węża, udało im się jednak uniknąć tego losu.
Byli do siebie bardzo podobnie, jednak zupełnie różniło. Chłopiec – Który – Przeżył miał beztroskie dzieciństwo, lecz gdy zaczęła się jego nauka w Hogwarcie pojawiły się prawdziwe problemy. Na Alexie nie ciążyło równie ciężkie brzemię, mimo to, będąc rok niżej niż kuzyn rwał się do pomocy mu w każdej sytuacji. Zdała sobie sprawę, że Syriusz równie byłby dumny i z ich syna, i z ich chrześniaka. Zastanowiła się jednak, kiedy dowie się o istnieniu Alexa.
Wcześniej nie było mowy o wysłaniu jakiegokolwiek listu do Azkabanu. Niby nie było to zabronione, ale każdy mógł go przemycić. Oczywiście Alexander miał nazwisko Syriusza, ale mało kto wiedział, że to właśnie Łapa jest jego ojcem, choć pewnie wielu osobom to przyszło do głowy, a pisanie listu z całą historią byłoby zbyt ryzykowne. Na wolności wciąż pozostawało wiele popleczników Voldemorta. Odwiedziny także nie wchodziły  grę. Nikomu nie wolno było odwiedzać Azkabanu, chyba, że Aurorom lub pracownikom ministerstwa najwyższej rangi. Scarlett na stanowisko aurora powróciła, gdy Alex poszedł do szkoły, zresztą musiała mieć dobry powód, aby wejść do więzienia. I taki powód się znalazł. Alastor Moody, od dawna zaprzyjaźniony z jej ojcem i bliski jej sercu mężczyzna, pomógł jej to załatwić. Oboje mieli odwiedzić Azkabanu pod pretekstem sprawdzenia śmierciożerców oraz ich wiedzy na temat Voldemorta, po tym co ostatnio wydarzyło się w Hogwarcie. Nareszcie zyskała to, czego pragnęła przez lata. Musiała trochę nad tym popracować, choć początkowo jej próby kończyły się niczym
Gdy tak rozmyślała, ktoś zapukał w drzwi. Spojrzała na stojący na półce nocnej zegarek i zmrużyła oczy, widząc, że jest już po północy. Wstała, zawiązała szlafrok i założyła puchowe kapcie na bose stopy. Zanim zeszła na dół usłyszała jeszcze kilka razy uporczywe pukanie. Podeszła do drzwi, po chwili słychać było szczęk zamka. Kobieta nacisnęła na klamkę i nim spojrzała na zewnętrz przez wąską szparę, wyciągnęła różdżkę z kieszeni swojego odzienia. Cóż, bywała przewrażliwiona, lecz przezorny zawsze ubezpieczony. Nie mogła ryzykować. Widząc tak znane sobie oblicze odetchnęła z ulgą, witając przyjaciela łagodnym uśmiechem.
Nie widziała Remusa od kilku tygodni. Wciąż szukał pracy, a z listów dowiadywała się, że nie idzie mu najlepiej. Widząc wyraz jego twarzy momentalnie spoważniała i otworzyła drzwi szerzej, aby mógł wejść do domu, który był całkiem spory jak na trzy osoby, więc z chęcią często gościła Lupina.
- Co się stało? – odezwała się pierwsza z lekkim zdenerwowaniem. Remus nie odpowiedział jej nic, tylko ruszył w stronę kuchni. Kobieta poszła za nim, zauważając jak ściska w dłoniach gazetę. – Jesteś zdenerwowany… - bardziej stwierdziła, niż zapytała. – Widzę, że masz mi coś do powiedzenia. Ale jeżeli chcesz poczuć się lepiej, to ja też chciałabym ci coś przekazać. Udało mi się załatwić wejście do Azkabanu. To może być pierwszy krok, aby przekonać ministerstwo, że Syriusz jest… - mówiła to z kącikiem ust uniesionym ku górze, dopóki Remus jej nie przerwał.
- Na wolności – mówiąc to, Remus zacisnął zęby. – Uciekł z Azkabanu, przed chwilą widziałem się z Dumbledore’m. Uznał, że zawiadomi mnie, bo Syriusz może pojawić się w szkole, ze względu na Harry’ego, a ja mógłbym mieć wszystko pod kontrolą i…
- Czekaj chwilkę – Scarlett potrząsnęła głową zdezorientowana i wstrzymała oddech. – Udało mu się? – spojrzała na niego z niedowierzaniem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przez chwile czuła się, jakby trafiła do innego świata. – Nie mogę uwierzyć, to jest… - miała ochotę płakać ze szczęścia.
- To jest okropne – Remus zmierzył ją wzrokiem. – Teraz będzie ścigany, ciężko będzie komukolwiek uwierzyć, że jest niewinny, tym bardziej, że uciekł przed odpowiedzialnością. Gdyby został, moglibyśmy coś zdziałać, skoro wreszcie udało ci się znaleźć drogę do Azkabanu. Odegrałby rolę załamanego  niesłusznym wyrokiem więźnia, stałby się przyjacielem ministerstwa, gdyby udało nam się przedstawić wszystkie dowody, które zebraliśmy i które jeszcze byśmy zebrali. Po jego ucieczce tak sprawa będzie o wiele cięższa – zacisnął dłonie na blacie okrągłego, lśniącego stołu, odszukując w ciemnościach spojrzenia przyjaciółki. – Najgorsze jest to, że Wizengamot twierdzi, iż nie działał sam. Myślą, że miał na wolności współpracownika. Kogoś wystarczająco zdolnego i sprytnego, kogoś podlegającego ministerstwu, kogoś, kto mógłby coś zdziałać. Wiesz, jakie można mieć przez to problemy? Coś ty narobiła? – niemal krzyknął, kładąc nacisk na każdy wyraz.
- O czym ty do cholery mówisz? – zmrużyła oczy patrząc na niego nieprzytomnie.
- Scarlett, oni podejrzewają ciebie!
~~~*~~~

Na razie czas akcji to 1993r. Mam też pomysły na kilka retrospekcji z przeszłości Huncwotów i rocznika ’60, więc mogą dość często się pojawiać.
Jeżeli chodzi o Azkaban to nie wiem jak to dokładnie jest, więc zdaję się na siebie. I jeżeli chodzi o to „co działo się w Hogwarcie” to oczywiście chodzi o Komnatę Tajemnic.

PROLOG: Pułapka czasu

It can’t be true
That I’m losing you
The sun cannot fall from the sky
(Ryandan – Tears of an angel)

    Gdy tracisz wszystko na czym ci zależy twoje życie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Bo jak może być ważne, skoro nie masz już po co żyć? Skoro wszyscy, których kochałeś w większości odeszli, a do innych nawet nie masz jak się zbliżyć? To boli. Kiedyś blisko, a teraz tak daleko. Ale mimo to, gdziekolwiek ukochana osoba się znajduje, nie możesz przestać o niej myśleć. Twoje serce się rozpada, na milion małych kawałków.
Zadajesz sobie mnóstwo pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Co by było, gdybym postąpił inaczej? Co mogę jeszcze zrobić? Jak mam cofnąć czas? Jak zabliźnić rany? Jak mam sobie poradzić? Czy jeszcze cokolwiek jest w stanie mi pomóc?
Te pytania przez długi okres zadawały sobie dwie, kochające się ponad wszystko osoby, które rozdzielono. Którym zabrano niemalże wszystko. Ale mieli bliskich, mieli siebie, mieli po co żyć. Jakoś musieli poradzić sobie z całym bólem i ze wszystkimi przeciwnościami które na nich czyhają.
Każde z nich, chciało nawzajem odebrać sobie ból i cierpieć za drugie. To właśnie jest miłość, kiedy szczęście drugiej osoby jest ważniejsze niż twoje.
Scarlett i Syriusz to dwójka ludzi, którzy pokochali się uczuciem niezniszczalnym, to osoby, które utraciły kogoś bardzo ważnego w swoim życiu na długi czas, a niektórych nawet na wieczność, to ludzie, którzy stracili młodość zbyt wcześnie, którzy musieli poradzić sobie z ogromnym bólem, którzy na swej drodze spotkali wiele przeciwności i których dopadła najgorsza pułapka, pułapka czasu.
~~~*~~~
Grudzień 1981r.
    Postać odziana w czarną szatę, skrzętnie ukrywająca swoją tożsamość pod szerokim kapturem naciągniętym na głowę, wpatrywała się w idealnie czyste okno, jednego z domów, przy ulicy Privet Drive, na której wszystkie budynki wyglądały tak samo. Płatki śniegu topiły się na jej odzieniu, a policzki szczypały od mrozu.  Przyszła tu w określonym celu i miała zamiar go osiągnąć bez względu na cenę. Rozejrzała się wokół, upewniając się, że na dworze nie ma żywej duszy, która mogłaby ją przyłapać. Wyciągnęła z kieszeni szaty przedmiot przypominający z dala zapalniczkę i kliknęła, a po chwili wygaszacz pochłonął całe światło z przydrożnych lamp. Przygryzła policzek od środka, starając się opanować drżenie brody.
      Wsunęła dłoń do kieszeni szaty, palcami przesuwając po różdżce i ruszyła w stronę wejścia domu z numerem cztery. Cisza, która ogarnęła ulicę, nie została zamącona. Podchodząc pod drzwi, cicho nacisnęła klamkę, ale widząc, że drzwi nie ustępują, wyciągnęła różdżkę i szepnęła Alohomora. Zamek szczęknął, a Scarlett odetchnęła z ulgą i już miała wchodzić do środka, gdy usłyszała kroki. Osoba zbliżała się w jej stronę, swoim charakterystycznym krokiem, a jej szata szeleściła na wietrze.
      Pierwszą jej myślą był Dumbledore. Na to nazwisko poczuła nagły przypływ sprzecznych uczuć. Szanowała zaprzyjaźnionego dyrektora, ale nadal nie wybaczyła mu tego, że rok temu, zamiast oddać jej chrześniaka pod jej opiekę, oddał go najgorszym mugolom na świecie. To nie było tak, że nie walczyła. Była gotowa unieść różdżkę i wymierzyć nią w największego czarodzieja, jakiego znała.
      Była wtedy tak bardzo zdesperowana, że mogła zrobić wszystko. Jednego dnia straciła ukochanego, brata, przyjaciół… Nie mogła pozwolić by odebrano jej jeszcze chrześniaka. Nie mogła pozwolić, by był skazany na życie wśród tak parszywych ludzi.
      Ale przeciw dobru Harry’ego już nie mogła stanąć. Jego szczęście i bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze. A jego życie nie mogło być spokojne przy boku zdesperowanej po swoich stratach matce chrzestnej poszukiwanej przez śmierciożerców, którzy cudem uniknęli Azkabanu i chcieli ją złapać, po tym co robiła, działając w Zakonie. Jednak ukrywając się wytrzymała niewiele ponad miesiąc. Gdy była już pewna, że ma zapewnione bezpieczne życie w Dolinie Godryka postanowiła wrócić, a jej pierwszą czynnością było przyjście pod drzwi Dursleyów.
      Wytężyła wzrok i zauważyła zarys męskiej sylwetki. Gdy mężczyzna podszedł do niej bliżej, zdała sobie sprawę kto przed nią stoi. Jego włosy sięgały prawie że ramion, były czarne i przetłuszczone jak zawsze, a cera wciąż pozostawała ziemista. Spoglądał na nią swoimi ciemnymi oczami zaciskając usta.
- Dumbledore wiedział, że wrócisz tu wcześniej niż by chciał – jego spojrzenie ciskało gromy.
- Więc teraz jesteś jego chłopcem na posyłki? Bardzo mi przykro, że przy takiej okazji nie zaszczycił mnie swoją obecnością – prychnęła rozjuszona. – Cóż, fascynujące, że on zawsze o wszystkim wie.
- I to mówi jego ulubiona uczennica? – uniósł brew z pogardą. – Jonson, z czasem stajesz się coraz bardziej buntownicza, myślałem, że okres dojrzewania masz już za sobą, ale widocznie kobiety nigdy nie dorastają – uniósł kącik ust ironicznie, a Scarlett przewróciła oczami. – Chłopiec na posyłki brzmi tak…. Nieelegancko, czyż nie? Myślałem, że twoja szanowna babka Potter zdążyła nauczyć cię manier. Pewnie przewraca się w grobie, bo ani jej wnuczka, ani jej tępy wnuk nie chłonęli należycie ich nauk.
- Jeszcze słowo, Snape, a twój nos, stanie się jeszcze bardziej krzywy i garbaty niż jest, a tego byśmy nie chcieli, zważywszy na to, że jego obecny stan także nie należy do najlepszych – zaciska usta. – Tępym to ty możesz nazywać siebie. Mistrz eliksirów wciąż nie potrafi wymyślić czegoś na ten łój? – kręci głową, cmokając z niedowierzaniem i uśmiecha się z satysfakcją widząc minę Snape’a.
- Nie pozwalaj sobie – zmrużył oczy i zacisnął dłoń na jej przegubie tak mocno, że zapewne zostawił na nim sine ślady. Scarlett rozchyliła lekko wagi, krzywiąc się z bólu i wyrwała rękę z jego uścisku.
- Ty także. O zmarłym mówi się dobrze, ani wcale – zacisnęła usta, drżąc lekko.
- Cóż, według ciebie oni zapewne wciąż żyją, czyż nie? I co, znalazłaś sposób na wskrzeszenie umarlaka? A może na stworzenie inferiusa, to byłby zaiste niesamowity pomysł – mówił swoim spokojnym, głębokim głosem, choć tak naprawdę wszystko się w nim gotowało.
- Zejdź mi z drogi, nie mam ochoty na te jakże inteligentne, nie wnoszące nic do mojego życia dyskusję, zabierającą mój czas – spiorunowała go spojrzeniem. – Jeżeli Dumbledore kazał ci w takiej sytuacji stanąć ze mną do walki – bardzo proszę. Chyba pamiętasz, że podczas pojedynków byłam prawie że doskonała, tak skromnie mówiąc, więc pomyśl co mogę zrobić z tobą po intensywnym roku ćwiczeń – zagryzła wargę, patrząc w jego oczy z zawzięciem.
- Zapominasz, że ja także miałem wiele czasu, na przećwiczenie wielu zaklęć pojedynkowych. Szala odwróciła się na moją korzyść , to że wtedy mnie pokonałaś, nie znaczy, że tym razem będzie tak samo, wręcz przeciwnie. Nie radziłbym próbować – splótł palce swoich dłoni ze sobą, patrząc na zdenerwowaną kobietę z góry.
      Scarlett ściągnęła z głowy kaptur, pozwalając swoim związanym w długi, koński ogon, blond lokom, muskać jej zaczerwienione od mrozu policzki.
- Cóż, w każdej chwili możemy się przekonać nad racją naszych słów, nie stanowi to dla mnie problemu, ale tymczasem pozwól mi zrobić to po co przyszłam – ruszyła w kierunku drzwi, jednak Severus zatrzymał ją, syknęła.
- Czy naprawdę dwudziestodwuletnia kobieta byłaby gotowa wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Zwłaszcza tak… rozchwiania – zmierzył ją wzrokiem. – Co zamierzasz zrobić? Porwać dzieciaka? Widzę, że przez ten czas gdy się ukrywałaś, nabyłaś kilka cech śmierciożerców. Nawet sarkazm się ciebie trzyma. Może Avery już zdążył cię dopaść, co? – przeczył ją spojrzeniem na wskroś. – Wiesz, że czeka cię tutaj sporo przeszkód, a mimo to stoisz przede mną, taka krucha i bezbronna – pokręcił głową z politowaniem.
- Sprawdź mnie jeżeli chcesz, Snape. Avery mnie nie dopadł, to przed nim się ukrywałam. Kogo nazywasz rozchwianym? Twój były, a może nie, przyjaciel, wciąż stara się mnie złapać, przez tak błahy powód. Rosier nie żyje, nie ja go zabiłam, a z tego co wiem dla niego nie był jakiś specjalnie bliski – prycha. – No tak, jego żonka pewnie przeżyła tą stratę tak samo jak ja stratę Jamesa. Czy widzisz, bym była gotowa rzucić w ciebie Avadą, tylko dlatego, że byłeś pod władzą tego pieprzonego potwora? – przełyka ślinę z trudem. – Widzisz? Widocznie mnie nie złapał, zresztą powinieneś coś o tym wiedzieć. Nie dzielicie się ze sobą swoimi sukcesami? – prychnęła. – Ojej, jaka szkoda, że wasze relacje uległy tak znacznemu oziębieniu – uśmiecha się z ironią. – Ale cóż, twój wybór – rozkłada bezradnie ręce. – Ależ Severusie, przecież zawsze mogę liczyć na ciebie, prawda? – unosi brew, spoglądając mu w oczy,
- Czy Scarlett Jonson właśnie mówi mi, że powinienem pozostać Śmieriożercą, by nie stracić „przyjaciela”? – zakreślił cudzysłów w powietrzu, swoimi długimi palcami, unosząc brwi i kręcąc głową z niedowierzaniem.- Ostatnie wydarzenia, chyba naprawdę namieszały ci  głowie. Obawiam się, że nie będę mógł ci nawet pozwolić wejść do tego domu – wzdycha z udawanym smutkiem. – Och, bez dwóch zdań, będę na każde twoje zawołanie, przecież mnie znasz.
- Namieszały w głowie? Powiedzmy, że zmieniły mnie na lepsze. Więc c0 zrobisz w takim wypadku? – unosi brew pytająco, dyskretnie wsuwając dłoń do kieszeni szaty i zaciskając palce na różdżce, którą ówcześnie schowała. – Niektóre wydarzenia zmieniają człowieka bezpowrotnie, a to były jedne z tych, które sprawiają, że człowiek już na zawsze zaczyna patrzeć na wszystko inaczej, a jego postępowanie zaczyna różnić się wręcz diametralnie od wcześniejszego zachowania – dostała słowotoku, wpatrując się w niego, a Severus zacisnął zbielałe wargi ze zdenerwowania. – Więc zdaje mi się, że powinieneś wiedzieć, że teraz jestem jeszcze bardziej zawzięta i uparta w dążeniu do celu – uśmiechnęła się chytrze, szybko wyciągnęła różdżkę z kieszeni i nim jej rozmówca, zdążył zareagować, wypowiedziała zaklęcie. – Petryficus totalus.
      Snape padł jak długi u jej stóp z otwartymi szeroko, czarnymi bez dna oczyma i lekko rozchylonymi, zsiniałymi wargami. Ta rozmowa była doskonałym sposobem na odwrócenie jego uwagi. Będąc w takiej pozycji, nie stwarzał zagrożenia przez najbliższe minuty, więc kobieta postanowiła nie tracić czasu. Szybkim krokiem weszła do ogarniętego ciemnością pomieszczenia, rozglądając się po nim uważnie. Był późny, zimowy wieczór, a gdy znalazła się w domu, fala ciepła uderzyła ją tak, że zaczerwienione policzki zaczęły ją piec.
      Najciszej jak potrafiła ruszyła w kierunku schodów, wyciągając różdżkę przed siebie i zaciskając na niej lekko zsiniałe palce. Serce uderzało o jej klatkę piersiową jak młot. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że postanowiła wrócić do Wielkiej Brytanii. Nawet jej rodzice, stale utrzymujący z nią kontakt, który mieli kilka okazji by odwiedzić ją w Bułgarii. Po jej głowie wciąż krążyło pytanie: Skąd u licha Snape wiedział, że się tu pojawi? Nawet Dumbledore, nie ważne jak potężny by był, nie mógł czytać jej w myślach na odległość, zwłaszcza, że tajniki oklumencji nie były jej obce.
Wchodząc po schodach, wciąż trapiła się niedawnym spotkaniem, ze szkolnym znajomym. Może nie wiedział, że się tu pojawi? Na pewno zdawał sobie sprawę, że to się stanie prędzej czy później, zresztą jak każdy, ale czemu akurat dziś, stanął przed drzwiami tego konkretnego domu przy ulicy Privet Drive? Miała wrażenie, że nie zbyt prędko przyjdzie jej poznać odpowiedź na to pytanie.
Stojąc na środku korytarza, oświeciła ścianę naprzeciwko i zmrużyła oczy, spoglądając na rząd identycznych, białych drzwi z okrągłymi, pozłacanymi klamkami i wywróciła oczami. Dursleyowie lubili uchodzić za lepszych niż byli i wcale nie stwierdzała tego po wystroju ich domu, wiedziała to od dawna. Widząc, że w pierwsze drzwi wstawiona jest szyba w górnej części, uznała, że za wejściem, znajduje się toaleta, więc podeszła do następnych i nacisnęła klamkę. Z zawodem spojrzała na rozwalone na środku zabawki i skrzywiła się, po czym sprawdziła kolejne pomieszczenia.
W przedostatnim znajdował się pokój syna Dursleyów. Myśląc, że może umieścili chłopców w tym samym pomieszczeniu weszła do środka najciszej jak potrafiła, obrzucając spojrzeniem łóżeczko w którym spał pulchny, około roczny chłopiec wierzgający nogami przez sen. Upewniając się, że nie ma tu Harry’ego z zawodem przeszła do ostatniego pomieszczenia, ale gdy ledwo uchyliła drzwi dobiegł ją odgłos, głośnego chrapania. Skrzywiła się i natychmiast zamknęła drzwi, po czym zdezorientowana przetarła wolną dłonią zmęczoną twarz i rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego wejścia na piętrze którego nie znalazła.
Zrezygnowana, ale też zaniepokojona zeszła po schodach z powrotem na dół, zaglądając do dużego salony, który miał wyjść elegancki, acz w końcowym efekcie wyglądał jak babciny. Tu także nie znalazła chłopca, a jej niepokój rósł z każdą mijającą sekundą. Już kierowała się w stronę wyjścia, planując jak dostać się do dyrektora Hogwartu, chcąc otrzymać jakieś wyjaśnienia, gdy nagle usłyszała dziecięce kwilenie.
Stanęła jak wryta, zdając sobie sprawę, że nie pochodzi ono z góry i na pewno nie od małego Dursleya. Modląc się w duchu by Petunia nie wstała i nie przyłapała jej, zaczęła kierować się za dźwiękiem, na końcu przystając przy komórce pod schodami. Przełknęła ślinę z trudem, spoglądając w stronę schodów i drzwi wejściowych, upewniając się, że nikt jej nie przeszkodzi odblokowała drzwiczki i otworzyła je.
      Pierwsze co zauważyła do ciemna, stara kołyska, spróchniała w pewnych miejscach u dołu, wciśnięta między półki. Widząc drobnego, maleńkiego chłopca z kępką ciemnych włosów drży mimowolnie, a na jej skórze pojawia się gęsia skórka. Widząc jak wierzga maleńkimi rączkami i kwili cicho, podchodzi do niego na nogach miękkich jak z waty, bierze go na ręce i tuli w swoich ramionach delikatnie, przypatrując mu się jak zahipnotyzowana i kołysząc go uspokajająco. Jej ciałem wstrząsa pojedynczy szloch, a w oczach mimo jej woli, pojawiają się łzy. Mimo to uśmiecha się z czułością do chłopca, który czując ciepło ciała stopniowo się uspokaja i całuje go w czółko z czułością, czując jak wraz z tym gestem wszystko do niej powraca.
Nie zwlekając zbyt długo zaczyna ubierać go w najcieplejsze ubrania jakie znalazła w szufladzie połączoną z kołyską, spakowała do swojej przerzuconej przez ramię, dużej torby kilka jego najważniejszych rzeczy, bez których nie będzie mógł się obyć przez najbliższy czas, przez cały czas mówiąc coś do niego pieszczotliwie i uśmiechając się do niego, w środku czując się, jakby jej serce rosło coraz bardziej z każdą minutą.
      Przełknęła ślinę, mając wrażenie, jakby była goniona przez czas. Zresztą nie po raz pierwszy. Bała się tylko, że tym razem dotrze do granicy czasu i nie zdoła przed nim uciec. Poprawiła torbę tak by nie spadła i tuląc w ramionach chłopca ubranego w ciepły kombinezon. Wyszła szybko z komórki, dziękują jakiejkolwiek sile wyższej za to, że chłopiec jest tak spokojny i że wszystko jak dotąd odbywa się według jej planu.
      Wychodząc przez drzwi, najciszej jak potrafiła, nie przewidziała, że Severus Snape, o którym nawiasem mówiąc k0mpletnie zapomniała, gdy tylko zobaczyła swojego chrześniaka, będzie jej wyczekiwał. Przełknęła ślinę, wtulając drobne ciało chłopca w siebie delikatnie.
- Naprawdę miałaś zamiar uprowadzić dziecko? Proszę, proszę, zeszłaś na psy – uśmiechnął się cyniczne. – Ups, wybacz. Już dawno to zrobiłaś, w końcu taką partię jak Black nie można zaliczyć do najlepszych. Nigdy nie było można, a co dopiero po tym haniebnym czynie jakiego się dopuścił  – zacisnął usta w wąską kreskę, jak zwykł to robić, zwracając się do swoich uczniów.
- Nie jestem twoją krnąbrną uczennicą, byś udzielał mi swoich jakże pouczających nauk, Severusie – jej spojrzenie ciskało gromy. – Ani moim ojcem byś miał czelność wtrącać się w moje sprawy prywatne. Syriusz jest dobrym człowiekiem, nie pokochałabym go tak bardzo, gdyby tak nie było – jej broda zadrżała. – I uprzejmie cię proszę o to, być nie wyrażał się źle o żadnym z moich przyjaciół – zacisnęła usta. – Zresztą nie sądzę by ta dyskusja była konieczna – wzięła głęboki oddech i czując jak maleńkie ciałko porusza się w jej ramionach niespokojnie, zaczęła je tulić z czułością, kołysząc bardzo delikatnie. – Zejdź mi z drogi – ruszyła przed siebie, ale jak na zawołanie, ponownie wyrosła przed nią znacznie wyższa od niej, czarna postać.
- Chyba nie zamierzasz zabrać dziecka, bez powiadomienia o tym prawnych opiekunów – każde słowo wymówił cicho i dokładnie, jakby były na wagę złota. – Zostawię im wiadomość, zapewniam cię, że nie będą poruszać nieba i ziemi, aby znaleźć młodego Pottera. Scarlett rozchyliła lekko wargi zszokowana, nie wiedząc co ma powiedzieć, a jej rozmówca uniósł brwi, wpatrując się w nią.
- Nie zamierzałeś mnie zatrzymać? Dumbledore’owi się to raczej nie spodoba.
- W tym momencie nie obchodzi mnie co powie Albus. Nie działam na jego zlecenie, ale lepiej będzie, jeżeli znikniesz nim się tu pojawi. Dursleyowie chcąc nie chcąc muszą go o tym powiadomić – widząc niedowierzające spojrzenie kobiety zdenerwował się i westchnął ciężko. – No już! – podniósł głos, ale mimo to  Scarlett w tym momencie miała ochotę wycałować go z radości.
- Dziękuję ci, Severusie – spojrzała na niego łagodnie i tuląc Harry’ego w swoich ramionach, odeszła w takie miejsce, by nikt jej nie widział. Zanim się teleportowała, dotknęła z czułością swojego dużego, ciążowego brzucha, skrytego pod płowymi szatami, czując jak ściska jej się serce.
~~~*~~
Na małej, skalistej wyspie położonej na środku Morza Śródziemnego, nigdy specjalnie nie zagościło szczęście. Odór cierpienia unosił się w powietrzu, sprawiając, że ludzie uwięzieni w wysokiej, ogromnej wieży odchodzili od zmysłów.
Wszystko było sprawką dementorów, potworów pilnujących ów wieży, zwanej Azkabanem, do której wysyłano najgorszych złoczyńców świata czarodziei, odbierając im prawo do używania magii, czyli cząstkę ich samych.
Dementorzy zobowiązani byli przez Ministerstwo Magii pilnować więźniów, ale robili coś ponad to. Potrafili ukraść innym szczęście, wszystkie dobre wspomnienia i chwile jakie mieli, a będąc w więzieniu, takie rzeczy były wręcz niezbędne.
W jednej z brudnych, ciasnych cel, w którym wstawione były kraty wciąż chodził jeden mężczyzna, mimo że większość ludzi już dawno zapadła w sen, jeżeli tylko ich stan im na to pozwolił. Miał czarne, brudne włosy za ramiona i stare, obszarpane ubranie w pasy.
Syriusz Black cierpiał. Cierpiał tak jak nigdy dotąd. Ten rok był najgorszym rokiem w jego życiu, choć myślał, że jego najgorsze lata już dawno minęły, podczas mieszkania w domu na Grimmlaud Place. Stracił wszystko, był tylko wrakiem. Ból rozsadzał go od środka. Lily, James, Remus, Harry… Scarlett. Coś w nim drgnęło, zresztą nie po raz pierwszy. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Nie tylko stracił swoich najbliższych, ale wiedział też co ich czeka oraz co czeka jego, gdy w końcu uda mu się wyjść na wolność, choć zdarzały się dni, gdy tracił na to nadzieję. Mimo to wolał stawić czoła przeznaczeniu, niż pozostać gdzieś w otchłani Azkabanu.
Szybko starł łzę z policzka. Wstydził się płakać, nawet samotnie, ale już nie wytrzymywał, czując jak coś zabija go od środka. Jak jego wnętrzności stają się martwe, aż w końcu on sam stanie się tylko nic niewartą padliną. Wierzył, że życie bez miłości nie jest życiem, jak więc miał żyć, gdy odebrano mu wszystko co kochał? Wiedział, że wszystko byłoby inne, gdyby przy nim była ona.
Podchodząc do ściany, uderzył w nią pięścią z całych sił tak, że zdarł sobie skórę z kostek a na je dłoni pojawiła się krew. Oparł się czołem o zimny mur, drżąc od bólu, wypełniającego go od środka i czując piekącą dłoń. Syriusz nie zdawał sobie sprawy ze wszystkiego co się dzieje oraz co jeszcze go czeka. Gdyby tylko wiedział jak mroczna jest przyszłość pobyt tutaj znosiłby o wiele gorzej, chcąc za wszelką cenę ruszyć bliskim na ratunek, zanim zacznie się najgorsze.

~~~*~~~

Obserwatorzy